Czytam nałogowo literaturę krajową i zagraniczną, najnowszą i ramoty, powieści i poezje. Nie lubię romantyzmu ani krzepienia serc.
Hasło reklamowe "Mężczyzny, który tańczył tango" głosiło, że to najgorętsza książka ubiegłego sezonu. To nie mogło zwiastować niczego dobrego. Na przekór wszystkiemu postanowiłem, że spróbuję rozerwać się przy czytadle - przecież w literaturze pociągowej też przeważnie da się znaleźć coś ciekawego. Poza tym wiele ostatnich wydarzeń literackich czerpało garściami z literatury pop, żeby wspomnieć choćby w pełni zasłużoną Nike dla Joanny Bator (horror/kryminał) albo międzynarodowy sukces Bolano (kino klasy B). Miałem też wrażenie, że Perez-Reverte to bardzo dobry znak jakości w swojej kategorii, a zatem rozrywka będzie przednia. No i książka miała ładną okładkę z tańczącą parą, a ja lubię ładne okładki.
Niestety, książka jest nudna, przegadana i pełna stylistycznych niezręczności (mam nieodparte wrażenie, że to nie jest wyłącznie wina tłumaczenia). Szkoda, bo historia Maxa, złodzieja i szpiega mimo woli, jest całkiem niezła, a bohater jest typu bogartowskiego, więc nie da się go nie lubić.
Historia miłosna była z pewnością zakrojona na wielką, wzruszająco-podniecającą love story z perwersyjnym dreszczykiem, wyszła jednak całkiem niedorzecznie w swoim nieprawdopodobieństwie. Dialogi drętwe, powtarzalne i całkowicie papierowe, a sceny erotyczne nieustannie ocierają się o banał spod znaku wszystkich twarzy klonów Greya. Co wywołuje dość radosne efekty, bo polskie tłumaczenie każe czytelnikowi rumienić się, gdy bohater obserwuje u śpiącej bohaterki obnażony seks, a nieziemski, pozaorbitalny stosunek skończył się dla bohatera tak, że się w niej rozlał (bohater się rozlał, w niej). Prawda, że piękne?
Za co te gwiazdki? Za bardzo apetyczne akapity o jedzeniu i piciu. Może i pretensjonalne, bo bohaterowie najchętniej żywią się foie gras popijanym szampanem albo fachowo posłodzonym absyntem, ale za to bardzo zgrabnie wkomponowane i naprawdę intensywnie wpływające na zmysły. W scenach erotycznych, już przeze mnie obśmianych, też znajdzie się kilka ładnych zdań, a gdy Max włamuje się do sejfu, czytelnik ma wrażenie, że słyszy każdy szmer - to dobrze świadczy o warsztacie pisarza, który zresztą starał się, aby sceny sprawiały wrażenie wiarygodnych, dlatego przyznaje się, że sam studiował budowę zamków stosowanych w sejfach. No i za bohatera, zaimportowanego wprost z Casablanki. Tylko dlaczego polska prostytutka napotkana przez bohaterów w Buenos Aires ma na imię Melina?