140 Obserwatorzy
33 Obserwuję
piotrkopka

literatura sautée

Czytam nałogowo literaturę krajową i zagraniczną, najnowszą i ramoty, powieści i poezje. Nie lubię romantyzmu ani krzepienia serc.

www.literaturasautee.pl

Pani Bovary na Manhattanie, czyli „Śniadanie u Tiffany'ego”.

Wszyscy dobrze znamy Holly. Nosi długie rękawiczki powyżej łokcia i czarną sukienkę, pali papierosy z długiej, cieniutkiej fifki i ma czarujący uśmiech – trochę nastolatki, trochę dorosłej kobiety, ale tak do końca nie wiadomo. Jest słodka i spogląda na nas z wieszanych w kawiarenkach plakatów, świetnie sprawdza się też na kubeczkach do kawy. Holly Golightly z twarzą Audrey Hepburn to ikona popkultury – jak Marylin na obrazie Warhola i Scarlett w objęciach Rhetta. Wszyscy dobrze znamy Holly. Ale to oczywiście nieprawda.

 

Nie znamy jej. Nie dlatego, że film znacząco zmienia fabułę najpopularniejszej powieści Trumana Capote'a. Właściwie film jest książce dość wierny. Poza kilkoma niuansami – np. w powieści Holly w ogóle nie wchodzi do Tiffany'ego, tylko marzy o śniadaniu u jubilera, a o zakupach w tym sklepie dowiadujemy się mimochodem (np. Fred kupuje tam krzyżyk ze św. Krzysztofem, choć go na to w zasadzie nie stać). Poza tym bohaterka powieści jest trochę bardziej cyniczna i niewątpliwie mniej słodka, niż w kreacji Hepburn. Nie znamy Holly z innego powodu. Bo Holly nie chce, żebyśmy ją bliżej poznali. Wymyka się, ucieka jednoznacznej identyfikacji, dlatego przy skrzynce pocztowej wiesza bilecik z napisem „w podróży”.

 

Dlatego właśnie ikoniczny wizerunek Holly z filmu Śniadanie u Tiffany'ego tak naprawdę jest sprzeczny z naturą tej postaci. Bo Holly nie jest uroczą dziewczyną, którą spotkalibyście na kawce na Manhattanie (o ile byłoby Was stać na croissanta w jej towarzystwie). Holly to nowojorska Pani Bovary, która nigdzie nie może zagrzać miejsca, chociaż wcale nie uważa, że lepiej jest tam, gdzie nas nie ma, ale tam, gdzie bardziej się to opłaca.

 

Przed kim i przed czym ucieka Holly? Przed porzuconym mężem, przed zbyt zdeklarowanymi kochankami, przed stabilizacją, przed przywiązaniem (choćby do kota), przed odpowiedzialnością, a w końcu także przed wymiarem sprawiedliwości. Uciekają przed czymś również bohaterowie innych opowiadań z tego tomu. Ottilie, bohaterka Domu z kwiatów, w odróżnieniu od Holly, ucieka od życia pozbawionego prawdziwej miłości. Uciekają też bohaterowie Brylantowej gitary – zarówno na planie rzeczywistym (ucieczka z więzienia), jak i metaforycznym (ucieczka w ułudę, jaką daje muzyka).

 

W moim odczuciu Holly realizuje jakąś archetypiczną potrzebę poszukiwania lepszego życia. Jakby przeczuwała, że życie jest gdzie indziej, jak bohaterowie Kundery. I trochę jak Don Kichot po lekturze rycerskich romansów, ucieka do Nowego Jorku, bo naczytała się kolorowych magazynów z „Harper's Bazaar” na czele (w którym zresztą Capote publikował swoje opowiadania).

 

W Brylantowej gitarze narrator mówi, że ze wszystkich pór roku najokrutniejsza jest wiosna. I dopełnia zdanie: przez skostniałą od mrozu ziemię przebijają się łodyżki, młode liście tryskają ze starych, pozostawionych na zatratę, gałęzi, usypiający wiatr hula w śnieżnej zieleni. Brzmi jak niemal dokładne odbicie wstępu do Ziemi jałowej T. S. Eliota: Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Wywodzi/Z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza/Pamięć i pożądanie, podnieca/Gnuśne korzenie sypiąc ciepły deszcz. I tak dalej.

 

Dlatego właśnie warto sięgnąć do Śniadania u Tiffany'ego i innych opowiadań Capote'a. Nawet, jeżeli mamy już trochę dosyć tego obrazka z Audrey Hepburn.

 

 

www.facebook.com/literaturasaute