Czytam nałogowo literaturę krajową i zagraniczną, najnowszą i ramoty, powieści i poezje. Nie lubię romantyzmu ani krzepienia serc.
Jakieś dziesięć lat temu, gdy Dorota Masłowska była świeżo po debiucie, słuchanie Behemota już było obciachowe (bo zawsze było), ale jeszcze nie wiązało się z wyborem jakiejkolwiek opcji politycznej, a niesłuchanie Behemota nie oznaczało bojkotowania Empiku, który chętniej bojkotowany był za monopolistyczne zapędy. Już wtedy natknięcie się na fanów Nergala mogło wywołać szok – same wiedźmy i uczniowie Czarnoksiężnika. Wciąż w pamięci mi tkwi następujący obrazek: z pociągu wysiada kilkadziesiąt osób różnej, ale bliżej nieokreślonej płci, a wszyscy na czarno, w ciuszkach dwuznacznych. To wspomnienie powróciło do mnie z dwóch przyczyn. Po pierwsze – słuchanie Behemota zyskało ostatnio niespodziewanie zabawne konotacje (niezależnie zupełnie od treści implikowanych w muzyce), a po drugie – główna bohaterka książeczki dla dzieci i dorosłych Jak zostałam wiedźmą mocno przypomina mi miłośników Nergala sprzed lat. Niby część tej siły, co wiecznie zła pragnie, a jednak czyni dobro. I to jeszcze w śmiesznym stroju.
Jak zostać wiedźmą i zachować klasę? Nie trzeba słuchać black metalu, można to zrobić w lepszym stylu. Można napisać debiutancką książkę w klasie maturalnej, a w dodatku wykorzystać język swoich ziomali z osiedla. Później poprawić to hiphopowym słowotokiem w książce numer dwa, zamilknąć na trochę, wysmażyć zabawne i społecznie zaangażowane sztuki teatralne, nagrać przegiętą płytę w karykaturalnej konwencji (zwłaszcza, że się niewyraźnie mówi) a równolegle wydać książkę dla dzieci. A wszędzie mówić o tym samym – bezmyślnej konsumpcji, głupocie ludzi czerpiących całą swoją wiedzę z telewizji i gazetek reklamowych z supermarketów, rytmie życia wyznaczanym przez promocje.
Ktoś może powiedzieć, że to za mało, by zostać „najciekawszą polską autorką młodego pokolenia”. Że drwiny ze zbierania naklejek w Żabce, języka gazetek z Kauflandu i tygodni tematycznych w Lidlu (każdy człon wyliczenia pochodzi z innego utworu Masłowskiej) niewiele mówią o świecie, że to nic ważnego, że to trywialne. Ale okazuje się, że to nieprawda.
Co stanowi o genialności Masłowskiej? Odwaga w wykorzystywaniu najgorszych klisz językowych, które autorka gromadzi i parodiuje od lat w każdym z tekstów, od debiutanckiej Wojny polsko-ruskiej po płytę wydaną jako Mister D.? Konsekwencja w pławieniu się w popkulturowej brei? A może umiejętność znalezienia się gdzieś na pograniczu, pomiędzy inteligencją i dresiarstwem, między językiem Ballad i romansów i słabym hiphopem?
Mam wrażenie, że Masłowska zdaje sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego sepleni w ekranizacji własnego debiutu, ubiera się w strój dresiary i wydaje płytę-żart, a do teledysku zaprasza Anję Rubik, pisze wierszem książkę dla dzieci i dorosłych, z którą nie wiadomo co zrobić (książka ani dla dzieci, ani dla dorosłych, choć w zasadzie to i dla jednych, i drugich), w której często przełamuje rytm, a oryginalne zderzenia brzmień i znaczeń słów (za przykład niech posłuży rym: pod dom – iPhone) współistnieją obok rymów częstochowskich. Podobnie jest w piosence o pieczeniu chleba, gdzie żarty z promocjach w Żabce sąsiadują z parodią metafizyki dla gimnazjalistów.
A o co chodzi w bajce dla dzieci i dorosłych opowiadającej jak Masłowska została wiedźmą? W zasadzie o to samo, co zwykle – o to, że lepiej mieć piękne marzenia niż pełne konto. Że w supermarkecie też możemy tropić Tajemnicę Istnienia, chociaż Witkacy ją z tych obszarów ludzkiej działalności wykluczył, tyle że bardzo rzadko efekt naszych poszukiwań będzie satysfakcjonujący. I że język komunikatów, które nas otaczają, jest zabawny, o ile zaczniemy go traktować poważnie, a nie jak coś przezroczystego.
Można to opowiedzieć tak: pewna wiedźma nie zjadła już od dwóch lat żadnego dziecka, dlatego bardzo cieszyła się na zupę z dziewczynki, która jednak okazała się zbyt grzeczna, zatem trzeba było tę wkładkę mięsną zrównoważyć poprzez dodanie do posiłku niegrzecznego chłopca, który szeleści chipsami na spektaklu teatralnym, wysyłając przy tym esemesy.
Ale można też inaczej: pisarka bezlitośnie drwi z otaczającej nas rzeczywistości, ale robi to z takim wdziękiem i używa przy tym tak dopracowanego języka (miks stylu bajek dla dzieci, ballad Mickiewicza i starej, dobrej Masłowskiej), że bawi tym zarówno dzieci, jak i dorosłych, a całość jest perfekcyjnie zilustrowana poprzez rysunki Marianny Sztymy. Bardziej prawdziwie i bez spojlerowania.
Jak zatem zostać wiedźmą? Najlepiej w kolejce w Lidlu, podczas tygodnia z Halloween (tutaj sparodiowanego jako HALLOŁIKS), kiedy pośród dyń i innego tałatajstwa sprzedawany jest specjalny BACHOROŁAP do łapania dzieci na zupę. Pamiętajcie tylko, żeby nie kupować niczego, co nie jest w promocji.
www.facebook.com/literaturasaute