Czytam nałogowo literaturę krajową i zagraniczną, najnowszą i ramoty, powieści i poezje. Nie lubię romantyzmu ani krzepienia serc.
Wszystko wskazywało na to, że żadna z tegorocznych nagród literackich nie przyniesie polskim czytelnikom radości. Nobla nie dostał ani Murakami, ani Zagajewski, Nike wyszło jakieś takie od czapy, a inne nagrody jakoś nikogo w tej części świata nie interesują. Wszystko zmieniło się dwa dni temu. Angelus, czyli nagroda za najlepszą książkę z kręgu literatury Środkowej Europy, nie mógł być przyznany trafniej. A nagrodzonej książki nie można przegapić. Nie tylko dlatego, że jest świetnie napisana. Po prostu trudno o ciekawszy tekst dotyczący tego, co kilka narodów zamieszkałych między Niemcami i Rosją najbardziej interesuje, czyli ich pokręconej i pełnej paradoksów tożsamości.
Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej) słowackiego pisarza, Pavola Rankova, to książka mierząca się ze środkowoeuropejskimi kompleksami i traumami, ale też poszukująca istoty fenomenu słowiańskiej żywiołowości i radości życia. Tak, właśnie radości życia – to pewna nowość po wszystkich traktatach o łuskaniu fasoli i innych zadumach nad nieszczęściami narodów skazanych na ćwierćegzystencję na końcu świata. I dlatego książce Rankova bliżej do Zezowatego szczęścia, albo nawet Forresta Gumpa, niż do Człowieka z żelaza. Mało w niej tego szczególnie nieznośnego, choć przecież uzasadnionego, rozpamiętywania słowiańskich nieszczęść. Chociaż o nich również w książce jest mowa – ramy czasowe powieści to lata 1938-68. Mamy zatem historię o okupacji nazistowskiej, holokauście, budowie komunizmu, powstawaniu Izraela i początkach wojny z Palestyną, zdławieniu powstania na Węgrzech i upadku Praskiej Wiosny. Aż się prosi o ton martyrologiczny.
Uniknięcie przez Rankova ślepych zaułków mesjanizmu, typowej dla konserwatystów roszczeniowości, resentymentów po komunizmie i taniego sentymentalizmu sprawiło, że powstała książka niemal doskonała. Jestem w stanie uwierzyć w autentyczność każdego z – fikcyjnych przecież – bohaterów, szczerość ich obaw i radości, złożoność uwikłania w historię. Znów otrzymujemy obraz Europy Środkowej jako miejsca charakteryzującego się głównie tym, że o tożsamości całych grup etnicznych i narodów decydują traumy – okupacja, nieustanne zmiany granic, przesiedlenia. Jak we wzorcowych esejach Stasiuka i Andruchowycza, wydawanych kilkakrotnie przy różnych okazjach przez Wydawnictwo Czarne. Ale jednocześnie książka Rankova oferuje czytelnikom mocno zarysowane, intrygujące postaci i wciągające historie. Autor nie teoretyzuje, lecz opowiada.
A ma co opowiadać. Ramę książki stanowią dzieje trzech przyjaciół – Czecha, Węgra i Żyda – oraz dziewczyny, w której każdy z nich na swój sposób kocha się przez całe życie. Kompozycja jest prosta – każdy rozdział to esencja ich losów ukazana mniej więcej na przełomie sierpnia i września kolejnego roku. W ten sposób autor uniknął dłużyzn rodzinnych sag i klasycznych powieści historycznych. W końcu nie tak łatwo opowiedzieć w jednym dziele historii czworga głównych bohaterów, dorzucić do tego dziesiątki postaci drugoplanowych i historycznych, a jednak ograniczyć się do 450 stron tekstu.
Paradoksy życia w środkowej części Europy ukazuje autor poprzez sytuacje w równej mierze zwyczajne, co paradoksalne. Takie jak historia Gabriela, który staje się uczestnikiem wypadku autobusu pełnego turystów. Cudem unika śmierci, ale później zostaje posądzony o masturbowanie się nad ciałem zmarłego kierowcy (chociaż w rzeczywistości opróżnia pęcherz). Podczas badań psychiatrycznych lekarka koniecznie próbuje powiązać ten fakt z doświadczeniem holokaustu. A przesłuchujący Marię esbek wypytuje ją o to, czy Gabriel wykonywał na niej jakieś nieprzyjemne praktyki seksualne. Nie, tylko przyjemne – odpowiada Maria.
Pozostaje nam tylko zazdrościć słowackiemu pisarzowi luzu i dystansu, z jakim pisze o traumach co najmniej trzech narodów. I tego, że autor nie boi się nazwać swojej ojczyzny zadupiem Europy. Jego powieść jest trochę jak rzeźba Černego ukazująca chłopców siusiających na kontury Czech – śmiejemy się, trochę zawstydzamy, a jednak gdzieś skrycie żałujemy, że nie stać nas na podobny gest. Bo przecież nie chodzi o szarganie świętości, ale o nabranie świeżego oddechu.
www.facebook.com/literaturasaute