140 Obserwatorzy
33 Obserwuję
piotrkopka

literatura sautée

Czytam nałogowo literaturę krajową i zagraniczną, najnowszą i ramoty, powieści i poezje. Nie lubię romantyzmu ani krzepienia serc.

www.literaturasautee.pl

Mauricio, czyli o tym, dlaczego Żeromski wielkim pisarzem był

Mauricio czyli Wybory - Eduardo Mendoza

Eduardo Mendoza jest całkiem niezłym pisarzem drugiej kategorii, a przede wszystkim wspaniałym humorystą. Dlatego jego historyjki o przygodach damskiego fryzjera cieszą się tak dużą popularnością — są leciutkie, przezabawne i do tego niegłupie. Podobnie jak świetne, kontynuujące najlepsze swiftowskie wzorce satyry, np. prześmieszny raport o ludzkości pisany rzekomo przez dowódcę statku kosmicznego (jego uwagi o stopniu skomplikowania takich popularnych na Ziemi czynności, jak prowadzenie samochodu — bezcenne!) albo przygody Pomponiusza Flatusa, pomagającego małemu Jezuskowi obronić tatę przed karą śmierci poprzez ukrzyżowanie. I właśnie dlatego Mendoza jest mistrzem literatury wakacyjnej, pociągowej, biwakowej etc. Trudno o lepszą zabawę.

 

I dlatego też nie rozumiem, dlaczego każda recenzja jakiejkolwiek „poważnej” książki Mendozy zaczyna się od zdania informującego, że pisarz nie jest wyłącznie humorystą, ale również doskonale sprawdza się jako twórca literatury wysokiej. Niestety, nie sprawdza się.

 

Mauricio, czyli wybory” to książka z ogromnymi ambicjami. Wydaje się, że celem Mendozy było napisanie książki opisującej całe pokolenie Katalończyków, którzy weszli w dorosłość między śmiercią generała Franco a olimpiadą w Barcelonie. Czego brakuje? Dobrych historii, wyrazistych bohaterów, przenikliwych sądów. Jest za to dużo pustosłowia, postaci przemawiają sztucznym, papierowym językiem, a narracja przypomina styl brykowy. Przykład? Proszę bardzo:

 

W Katalonii obecnie tradycja to tylko kamień u nogi. Trzymamy się kurczowo tekstyliów i formuły drobnego przemysłu, całkowicie przebrzmiałej. To, co tu produkujemy, inni wykonują równie dobrze i dziesięć razy szybciej, bez skarg i żądań. Są kraje, gdzie robotnicy pracują za miskę ryżu. Gdyby mieli czerwoną flagę, zrobiliby z niej prześcieradło. Jeśli chcemy przetrwać, musimy ewoluować. Wszystko się pozmieniało, na lepsze czy na gorsze. Dzięki komputerom i faksom pieniądz się umiędzynarodowił. Kapitał nie ma narodowości” (s. 300)

 

I tak dalej. W sumie — wrzucamy do blendera mądrości Paulo Coelho, „Przedwiośnie” i jakiś socjalistyczny produkcyjniak, miksujemy, wychodzi polityczno-społeczna powieść Mendozy. Główny bohater to trochę Hans Castorp (podobny nudziarz, tylko brakuje mu ciekawych nauczycieli, bo ksiądz-pijak to nie Naphta, a kolega-krezus w niczym nie przypomina Settembriniego), a trochę Cezary Baryka (młody chłopak dojrzewa razem z nowoczesną Katalonią, ale musi podjąć kilka trudnych decyzji, których de facto nie podejmuje). Tyle, że Mendozie równie daleko do geniuszu Tomasza Manna, jak do politycznej przenikliwości Żeromskiego. I powiedzmy sobie szczerze — przy książce katalońskiego humorysty nasze nudne „Przedwiośnie” wydaje się naprawdę pasjonujące. A na pewno pełne życia. Nawet jego najnudniejsza, trzecia część.

 

Lepiej zatem zabrać się za lżejsze, zabawniejsze książki Mendozy. Albo za „Miasto cudów”, czyli przeuroczą powieść, w której głównym bohaterem jest Barcelona —ukochane miasto pisarza. „Mauricia” natomiast można sobie śmiało odpuścić.